czwartek, 22 listopada 2012

Komu dzisiaj mam kibicować?

Wiecie, jaki jest narodowy sport w naszym kraju? Jeśli ktoś zza granicy zada Wam kiedyś takie pytanie, będziecie musieli najpierw sprawdzić, jaki mamy dzień tygodnia.
Zauważyliście ostatnio zachwyt nad Borussią Dortmund? Głupie pytanie, żeby nie zauważyć musielibyście odganiać wszelkie źródła informacji przy pomocy broni palnej. TVNowski żółty kolor zarezerwowany dla informacji o końcu świata nawet pasuje pod barwy tej drużyny. Oczywiście wszyscy kibicują tej drużynie, bo gra tam nasza wspaniała dwójka napastników. Których nota bene poznaliśmy szerzej przy okazji Euro. Tylko, że oni w tej Borussii grają nie od wczoraj. Ani nawet nie od Euro. Robertowi stuknęło już 2 lata, a Kubie 5. No ale przecież dopiero ostatnio odnoszą takie sukcesy, więc czemu się dziwić? W końcu na tym polega kibicowanie, prawda? Na podniecaniu się sportowcem tylko wtedy, kiedy wygrywa.
Podobne historie przydarzają się innym sportowcom i ich dziedzinom. Dla przykładu Adam Małysz nie był jedynym Polakiem w skokach narciarskich. Ale ktoś jeszcze ogląda skoki? Z resztą nie trzeba było czekać, aż odejdzie, żeby statystyki oglądalności zaczęły przypominać tor lotu cegły. Wystarczyło, że Małysz wyszedł z formy i przestał zdobywać puchar za pucharem.
Mamy też w historii ostatnich kilku sezonów takie sporty narodowe jak np. piłka ręczna. Bogdan Wenta był swojego czasu ikoną polskiego sportu. No, ale po 8 latach pracy z reprezentacją drużyna nie weszła na Olimpijskie rozgrywki, więc trenerowi pomachaliśmy na pa-pa i tyle ze sportu narodowego.
W międzyczasie podobny los spotkał najpierw damską, później męską siatkówkę, czy pływanie. Pływanie z resztą kieruje nas na jeszcze inny rodzaj sezonowej fascynacji - sporty olimpijskie. Raz na cztery lata kilkanaście milionów obywateli jest w stanie usiąść przed telewizorem i wpatrywać się w zawody w podnoszeniu ciężarów. Albo pchnięciu kulą. Ostatnio też rzucie młotem. Mało tego - nagłówki każdego pisanego środka przekazu aż puchną od informacji, statystyk, historii z dzieciństwa i wyciągów z aktu urodzenia naszego reprezentanta, który akurat coś wywalczył w dany dzień olimpiady. A ktoś w ogóle ma pojęcie, że ci sportowcy nie zbijają bąków przez 4 lata pomiędzy olimpiadami? Chyba marne szanse.
Można by poszperać sobie po jakimś spisie dyscyplin sportowych i pewnie większość tam znalezionych form produkcji potu dało by się wskazać, jako nasz tymczasowy sport narodowy. Wymienienie tego wszystkiego jeszcze by trochę potrwało, ale myślę, że nie ma takiej potrzeby, bo każdy już w tym momencie przewiduje kierunek, w którym to zmierza. Otóż chciałbym wszem i wobec zakomunikować, że nasz waleczny naród posiada swój własny sport narodowy. A jest nim sprint krótkodystansowy od dyscypliny do dyscypliny. I jesteśmy w tym coraz lepsi. Z niewielką pomocą dziennikarzy sportowych (szczególnie Polsatu Sport - pozdrawiam Was, Panowie, jesteście klasą samą w sobie), tworzących te pełne dramaturgii i patriotycznej chwały zlepki ujęć okraszonych jakąś instrumentalną muzyką wyciągniętą z któregoś zachodniego filmu (jeśli komuś jeszcze nie przyszedł do głowy tytuł Requiem Dla Snu, to chyba tylko dlatego, że nie wie, że ta muzyka jest z tego filmu).
Jedyne co w tym momencie pozostaje niewiadomą, to następny obiekt zbiorowej podniety dziennikarzy i niedzielnych kibiców. Może powinni otworzyć nowe zakłady u bukmacherów?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz