sobota, 1 grudnia 2012

Sezon na jelenia

Ostatnio zaczynałem kilka tekstów od pytania, czy coś zauważyliście. Teraz chyba nie byłoby to na miejscu, bo pytanie kogoś 1 grudnia, czy zauważył, że zaczęło się świąteczne szaleństwo to jak zapytać Pawlaka, czy zauważył, że coś się zmieniło w jego życiu. A więc zaczął się okres, który jako jedyny jest w stanie przypominać nam komunę i Nowy Jork jednocześnie - wszyscy stoją w niekończących się kolejkach, tyle, że kupują coś więcej niż tylko ocet.



Tak czy inaczej pewnie całkiem sporo osób zastanawia się o co tak właściwie chodzi w tym zamieszaniu. Chyba, że akurat pakujecie jakiś prezent, wtedy to nie do Was. Ale ci co jeszcze nie rzucili się w ten wir świątecznych korków, przeklinania bliźniego i ogólnego marnotrawienia owoców ciężkiej całorocznej pracy mogli zauważyć, że w głowach marketingowców zajmujących się sklepowymi wystawami funkcjonuje kalendarz zgoła odmienny od powszechnie obowiązującego. Nie studiowałem bardzo ostatnio modnego kalendarza Majów, być może to właśnie chodzi o ten, cholera wie. Pewne jest natomiast to, że daty przeróżnych świąt różnią się w sposób nie dający się pominąć. W dodatku daty te wydają się ruchome.

Podstawową różnicą jest długość trwania świąt - te, które przeciętny Polak obchodzi przez około 3 dni (albo przynajmniej obchodził) w sklepach najwyraźniej trwają około 2 miesięcy. Może to i dobrze, bo inaczej moglibyśmy nie zdążyć odstać swojego w kolejce po wędlinę. Problem niestety pojawia się przy układaniu playlisty do sklepowego radiowęzła. Ilość propozycji nie sięga liczb dwucyfrowych, dzięki czemu przed podejściem do stoiska z pieczywem znamy słowa większości z nich na pamięć. Nie to, żebyśmy zdążyli je zapomnieć po zeszłych świętach. Oczywiście taka długość świąt wymaga odpowiedniego terminu rozpoczęcia. Do tego roku wydawało mi się, że Święty Mikołaj jednak nie wychyla się przed Wszystkich (innych) Świętych. A jednak! Pierwszy czekoladowy, wyjątkowo odważny Mikołaj wyściubił swoją brodę na półki jednego z pobliskich supermarketów w ostatnie dni października. Magiczna granica została przekroczona.

Ciekawe jest to, że Święta Bożego Narodzenia nie są w tym wypadku odosobnione. Pozostałe są również wydłużone proporcjonalnie do ilości dóbr, które sklepy są w stanie nam wcisnąć. Myśleliście może, że Święto Zmarłych znane ze zgoła innej atmosfery wymknie się z tej prawidłowości? A kto zdąży kupić trzy palety zniczy i tuzin wiązanek w jeden dzień? Wielkanoc? Proszę bardzo, czekoladowe króliczki tylko czekają, aż zabierzecie z półki w Lidlu ostatniego Mikołaja. A w tak zwanym międzyczasie są jeszcze walentynki. Ale to akurat jest forma przysługi społecznej, większość facetów potrzebuje tych 2 tygodni ciągłego oglądania serduszek na wystawach, żeby dojść do tego, że coś jest na rzeczy. Wiem z autopsji. A gdyby komuś zabrakło świąt - bez obaw, na pewno znajdzie się u Amerykanów jeszcze kilka, które sklepy pomogą nam zapożyczyć.

A propos sklepów i Amerykanów - jest jeszcze jedno kalendarzowe dziwactwo, które ten sympatyczny naród nam przekazał. Sezony w sklepach. Nie jestem aż tak bardzo stary, ale wydaje mi się, że pamiętam jeszcze czasy, kiedy czapkę i szalik można było kupić zimą, a kąpielówki latem. Dzisiaj to już zupełnie inna historia. Dzisiaj ludzie kupujący kurtkę narciarską na tydzień przed wyjazdem na narty w lutym mogą wybierać w szerokiej gamie wiosenno-letnich paletek. Ma nawet pewną teorię na ten temat: znacie to uczucie, kiedy coś wymyślicie i w waszym umyśle jest to najlepszy pomysł na świecie i dostajecie drgawek mierzalnych skalą Richtera na samą myśl o podzieleniu się z kimś swoim geniuszem? To samo mają projektanci, którzy tak bardzo nie mogą się doczekać premiery wiosennej kolekcji, że wypuszczają ją na walentynki. A, że walentynki zaczynają się 2 tygodnie przed datą 14 lutego, to robi się z tego dzień, w którym co twardsi zawodnicy odzyskują świadomość po Sylwestrze. Na który to trenowali umiejętności artyleryjskie już tydzień przed Wigilią. Dlatego musieli kupować partnerkom kosmetyki w listopadzie, co by zdążyć. I tak dalej.

Kiedyś dość ciekawym i nowatorskim pomysłem było wybrać się do ciepłych krajów w styczniu i zaznać lipcowych wakacji w zimie. Myślę, że niedługo stanie się to normą, w końcu trzeba będzie zdążyć na letnie wyprzedaże!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz